Dzisiaj post, nad którym myślałam długo, dotyczący redukcji tkanki tłuszczowej zimnem. Od jakiegoś czasu wpadają mi w ręce artykuły o walce z cellulitem i o dziwo w każdym jest coś na temat zimnych okładów, pryszniców, itd. No to poszperałam...
Udało mi się wyczytać, że niskie temperatury uszkadzają komórki tłuszczowe jednak nie naruszają stanu pozostałych tkanek, dlatego tak bardzo są polecane w walce z cellulitem. Natknęłam się również na artykuł o specjalnych zabiegach, które polegają na miejscowym mrożeniu skóry i tym samym tkanki podskórnej, które z tego co pamiętam dość sporo kosztowały. Idąc dalej tym tropem - Cellulit to tkanka tłuszczowa, zimno niszczy komórki tłuszczowe. Chwila do namysłu... Jak ochłodzić miejscowo skórę to takiej temperatury, aby nie zrobić sobie krzywdy, a równocześnie pozbywać się pomarańczowej skórki?
Wymyśliłam, że zastosuję żelowe kompresy, które można bez problemu kupić w aptece. Są ekonomiczne, ponieważ mają ważność ok. 5 lat i są wielokrotnego użytku, a do tego przy stosowaniu zgodnie z zaleceniami (nie przykładać do skory bezpośrednio tylko, np przez ściereczkę) nie stanowią zagrożenia pod żadnym względem.
Okłady robię co drugi dzień przed snem co jest dość zabawnym rytuałem. :) Najpierw zakładam grubsze getry, żeby mi się nie przymroziło nic do skóry, przykładam kompresy i na to jeszcze jakieś spodenki/getry albo owinąć bandażem. Teraz ukryć się pod pierzyną przed domownikami na 20 min, poczytać książkę i gotowe! :P Zastanawiałam się nawet nad uszyciem spodenek z dużymi kieszeniami, do których mogłabym wkładać kompresy. :D
Nie potrafię jeszcze określić w jakim stopniu okłady działają. Jedno jest pewne - skóra jest sprężysta i pozostanie dłużej młoda! :)
obrazek: http://www.zaopatrzenie-medyczne.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz